Ken Follett w drugim tomie swojej trylogii Stulecie ponownie rozwija wielowątkową panoramę XX wieku, tym razem osadzając ją w lodowatym krajobrazie II wojny światowej. Jeśli Upadek gigantów był wschodem słońca nad epoką, to Zima świata jest nocą polarną, w której światło nadziei pojawia się rzadko i tylko na moment. Autor – niczym dyrygent ogromnej orkiestry – prowadzi równolegle losy bohaterów z różnych stron globu, splatając je w wielką symfonię wydarzeń historycznych.
Historia jako kręgosłup fabuły
Podstawą konstrukcji jest kalendarz dziejów: dojście Hitlera do władzy, hiszpańska wojna domowa, alianckie bombardowania, front wschodni, Hiroshima. Follett, z typową dla siebie skrupulatnością, wplata wątki fikcyjnych bohaterów w autentyczne wydarzenia, starając się, by każde tło historyczne miało faktograficzną wiarygodność. Nie jest jednak historykiem – jest opowiadaczem, który dopasowuje daty i zdarzenia tak, by fabuła miała dramaturgiczną symetrię. To sprawia, że Zima świata bywa czasem bardziej scenariuszem filmowym niż żywą kroniką.
Bohaterowie – figury na lodowej szachownicy
Powracają znane z pierwszego tomu rody: Walijczycy, Anglicy, Amerykanie, Niemcy i Rosjanie. Ich dzieci i młodsze pokolenia stają w centrum wydarzeń, przejmując ciężar narracji od rodziców. Bohaterowie są dynamiczni, żyją, kochają, cierpią – ale chwilami widać, że autor przesuwa ich po planszy historii z pewną kalkulacją. Niektóre decyzje fabularne mają w sobie dramaturgiczną konieczność, ale brakuje im psychologicznego niuansu.
Najmocniej wybrzmiewają postaci, które konfrontują swoje ideały z brutalnością epoki. Carla von Ulrich, Niemka, która odważa się sprzeciwić systemowi, jest jak iskra tląca się w mrozie totalitaryzmu. Lloyd Williams – syn walijskiego parlamentarzysty – niesie w sobie młodzieńczą wiarę w walkę o wolność, choć momentami wydaje się zbyt wzorcowy, niemal podręcznikowy. Najciekawsze napięcia powstają tam, gdzie losy bohaterów przecinają się mimo dzielących ich granic i ideologii.
Narracja – rzeka pod lodem
Follett prowadzi opowieść prostym, przejrzystym językiem. Nie sili się na poetyckie ornamenty, a jednak jego proza ma swój rytm – sceny są budowane jak kadry filmowe, z wyczuciem kulminacji i chwili oddechu. Jest w tym metoda, która sprawia, że książkę czyta się szybko mimo jej objętości. Jednocześnie ta filmowość odbiera czasem głębię – tam, gdzie mogłaby wybrzmieć cisza lub wewnętrzny monolog, autor wybiera dialog lub działanie. Zima świata jest więc bardziej strumieniem wydarzeń niż powolnym nurtem refleksji.
Obraz wojny – między realizmem a wygładzeniem
Follett nie unika brutalnych scen – są tu egzekucje, gwałty, głód, cierpienie cywilów. A jednak momentami wydaje się, że patrzymy na wojnę przez lekko przymglony obiektyw, który filtruje jej najbardziej drastyczne obrazy. To nie jest ciemna, przytłaczająca proza Remarque’a czy Grossmana – to raczej szeroki fresk, w którym dramat miesza się z elementami romansu, sensacji, politycznej intrygi. Taka perspektywa ma swój urok, ale może rozczarować czytelników szukających literatury wojennej bez kompromisów.
Symbolika i wymowa
Tytułowa „zima” jest metaforą epoki – czasem, w którym ludzkie uczucia zamarzają pod naporem ideologii, a jedynym ciepłem są akty odwagi i solidarności. Follett pokazuje, że historia jest jak cykl pór roku: po zimie nadejdzie wiosna, ale ta świadomość nie skraca czasu chłodu. W tle cały czas pobrzmiewa pytanie: czy człowiek potrafi ocalić swoje człowieczeństwo w świecie, w którym wszystko sprzysięgło się, by je odebrać?
Podsumowanie – komu w ręce podać tę książkę
Zima świata to monumentalna, wielowątkowa powieść historyczna, która łączy epicki rozmach z przystępnym stylem. Jej największą siłą jest zdolność Folletta do opowiadania o wielkich wydarzeniach poprzez losy zwykłych ludzi. Największą słabością – tendencja do uproszczeń i pewna przewidywalność schematów narracyjnych.
To książka dla tych, którzy cenią fabuły w stylu historycznych sag telewizyjnych – wciągające, pełne akcji, przeplatane wątkami miłosnymi, ale niekoniecznie przełomowe w literackim sensie. Follett wznosi tu nie katedrę, lecz solidny gmach z cegieł faktów i emocji – konstrukcję imponującą, choć nie pozbawioną równych, powtarzalnych modułów.
