„Zbroja światła” – mechanika zamiast magii.
„Zbroja światła” – mechanika zamiast magii.

„Zbroja światła” – mechanika zamiast magii.

Zbroja światła to zwieńczenie pięciotomowego cyklu Kena Folletta o Kingsbridge – literackiego projektu, który przez dekady łączył monumentalną formę powieści panoramicznej z przystępnością popularnej prozy historycznej. Autor konsekwentnie realizuje konwencję zakładającą szerokie spektrum postaci, równoległe i przecinające się wątki fabularne, osadzenie losów jednostek w przełomowych momentach dziejów oraz pokazanie całego przekroju społecznego – od prostych robotników po możnych i polityków. W teorii Zbroja światła wypełnia te kryteria, jednak w praktyce czytelnik odczuwa brak tej organicznej więzi pomiędzy warstwą historyczną a fabularną, która jest kwintesencją epiki panoramicznej. Powieść zdaje się bardziej sumą zaplanowanych sekwencji narracyjnych niż sugestywnym freskiem epoki. Nie jest to brak warsztatu – Follett zachowuje sprawność rzemieślnika – lecz brak tej „magii”, którą w poprzednich częściach budował dzięki misternie tkanemu klimatowi i pełnej immersji w realia historyczne.

Historia – jedynie dekoracja

Akcja Zbroi światła rozgrywa się w czasach intensywnych przemian – obejmuje przełom XVIII i XIX wieku, momenty przyspieszenia rewolucji przemysłowej, ferment polityczny oraz groźny cień wojen napoleońskich. Są to lata, które w historii Europy miały ogromne znaczenie – czas gwałtownego postępu technicznego, rodzących się ruchów robotniczych, ale też napięć społecznych i narodzin nowoczesnej polityki masowej. Niestety, w powieści Folletta te wydarzenia nie przenikają głęboko w tkankę narracji. Historia pełni raczej funkcję dekoracyjną – tło dla indywidualnych dramatów – niż stanowi siłę napędową opowieści. Zamiast czuć zapach prochu i brzęk maszyn, czytelnik obserwuje postacie przemieszczające się w starannie ustawionych, lecz mało ożywionych sceneriach. Opisy epoki są poprawne, lecz pozbawione gęstości szczegółu, który mógłby przenieść odbiorcę w sam środek burzliwych wydarzeń. W rezultacie kontekst napoleoński, który mógłby stanowić potężny dramaturgiczny kręgosłup, pozostaje na obrzeżach fabuły, a rewolucja przemysłowa jawi się bardziej jako punkt w podręczniku niż pełnokrwiste doświadczenie bohaterów.

Postaci – przewidywalne figury dramatu

Follett zawsze operował dużą galerią postaci, lecz w najlepszych powieściach potrafił nadać im rys indywidualności, który sprawiał, że stawali się niezapomniani. W Zbroi światła bohaterowie – choć liczni – są psychologicznie uproszczeni i podporządkowani wyraźnie dydaktycznej osi narracji. Można ich niemal od razu przypisać do binarnego układu „dobrych” i „złych”: po jednej stronie mamy postaci odważne, pracowite i moralnie czyste, po drugiej – chciwych przemysłowców, bezwzględnych polityków i oportunistów. Ten moralny manicheizm odbiera opowieści wielowymiarowość i realizm. Postaci zachowują się zgodnie z oczekiwaniami czytelnika, a ich konflikty są przewidywalne i pozbawione dramaturgicznej niespodzianki. Brakuje momentów, w których bohater mógłby nas zaskoczyć, złamać przypisaną mu rolę, postąpić wbrew swojemu archetypowi. W rezultacie czytelnik nie tyle śledzi rozwój postaci, co raczej obserwuje realizację wcześniej rozpisanych scenariuszy.

Konstrukcja narracji – precyzja rzemieślnika, brak organicznego tętna

Follett zachowuje swój znak firmowy – klarowność narracji i umiejętność prowadzenia wielowątkowej opowieści w sposób, który nie gubi czytelnika. Każdy rozdział kończy się w punkcie napięcia, zachęcającym do dalszej lektury, a zmiany perspektyw są płynne i przemyślane. Z technicznego punktu widzenia jest to konstrukcja niemal bezbłędna. Jednak ta precyzyjna mechanika działa momentami na niekorzyść utworu. Wrażenie perfekcyjnie zaplanowanej fabuły, w której wszystkie tryby obracają się zgodnie z zamysłem autora, sprawia, że brakuje miejsca na literacką spontaniczność, na drobny chaos życia, który nadaje powieściom realizm. W poprzednich częściach cyklu – zwłaszcza w Filarach Ziemi – istniał moment, w którym narracja przestawała być widoczna jako konstrukcja, a zaczynała żyć własnym rytmem. W Zbroi światła to poczucie organicznego tętna ustępuje świadomości, że obcujemy z dziełem zaprojektowanym od początku do końca w sposób kontrolowany.

Brak „oddechu epoki”

Dla filologa badającego powieści panoramiczne jednym z kluczowych kryteriów jest zdolność autora do oddania ducha czasu historycznego. Nie chodzi wyłącznie o poprawne osadzenie wydarzeń w kontekście faktograficznym, ale o uchwycenie rytmu codzienności, sposobu myślenia, obyczajów, języka epoki. To właśnie ten element – „oddech epoki” – czyni z powieści historycznej wehikuł przenoszący czytelnika w inne realia. W Zbroi światła tego oddechu brakuje. Bohaterowie posługują się językiem i schematami myślowymi zbyt współczesnymi, a ich interakcje często wydają się przeniesione z XXI wieku do kostiumu XIX-wiecznego. Sceneria jest tu bardziej teatralną dekoracją niż żywym organizmem, w którym pulsuje historia. Tym samym Follett odbiera swojej opowieści jedną z najważniejszych cech gatunkowych – zdolność do pełnej imersji w świat przedstawiony.

Etyka i dydaktyzm – między przesłaniem a nachalnością

W całym cyklu Kingsbridge Follett konsekwentnie przemycał humanistyczne przesłanie – krytykę wyzysku, pochwałę postępu, obronę jednostkowej wolności wobec opresyjnych systemów. W Zbroi światła ten element pozostaje obecny, lecz jest realizowany w sposób mniej subtelny niż wcześniej. Autor nie tyle pozwala czytelnikowi samodzielnie wyciągać wnioski z fabuły, ile prowadzi go ku nim wyraźnie oznakowaną ścieżką. W efekcie dydaktyzm chwilami dominuje nad opowieścią, a scena czy dialog stają się ilustracją tezy zamiast literackim wydarzeniem. Ta nachalność przekazu sprawia, że powieść traci część swojej wieloznaczności, a fabuła staje się przewidywalna nie tylko na poziomie zdarzeń, ale i przesłania.

Podsumowanie – solidne domknięcie, ale bez dawnej siły

Zbroja światła to książka sprawna, przemyślana i kompetentnie napisana. Jako finał cyklu Kingsbridge dostarcza pewnej satysfakcji – zamyka wątki, powraca do znanych motywów, domyka wieloletnią sagę. Jednak z literackiego punktu widzenia jest to powieść pozbawiona tej gęstości i intensywności, które czyniły wcześniejsze tomy niezapomnianymi. Brakuje w niej pełnokrwistego obrazu epoki, głębi psychologicznej postaci i tej trudno uchwytnej „iskry” – wrażenia, że oto obcujemy nie tylko z literaturą użytkową, ale z dziełem, które potrafi na trwałe zamieszkać w wyobraźni czytelnika. Dla wiernych fanów Folletta lektura będzie obowiązkiem i zapewne przyjemnością, dla poszukiwaczy epickiego uniesienia – raczej starannie wykonanym, lecz nieco chłodnym rzemiosłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *